Our time is runnning out.
Znów zmieniam czcionkę na kursywę, minimalnie ulepszam format tekstu, od linijki do linijki i jest dobrze, można rozpocząć proces mozolnego spisywania myśli. Podmiotem dzisiejszych rozważań jest czas. Pojęcie względne, jak dla mnie, umownie zaklęte w godziny, minuty, sekundy, tak dalej i dalej... Ludzie, przejawiają wielki entuzjazm w szatkowaniu prostych rzeczy na miliony kawałeczków, a to co proste i nieskomplikowane, zaś potrafią uprościć do tak groteskowej formy, że ignorancja to zbyt mało.
Przelewający się przez palce czas, jest jedną z najbardziej złośliwych rzeczy, powstałych na przestrzeni wszystkiego. Ową dygresję wysnułam z pewnym członkiem rodziny, podczas x świąt Bożego Narodzenia. Po wypchaniu brzuchów, udaliśmy się na spacer. Mdła rozmowa, przerodziła się w dyskusję, żywą i długą, na tyle długą, że minuty zagrały nam na nosach i czmychnęły w niebyt za plecami. Dopiero wchodząc do domu, gdy przygasały słowa, wujek sprawił, że dostrzegłam pewien fakt; "Widzisz, jak szybko Nam zleciało?" usłyszałam, gdy wciskałam klamkę, a dalsze rozważania przygłuszył gwar domowników i rozszczekanego na nowo pupila, dla którego jeden spacer, to wciąż za mało. Tego wieczoru długo myślałam nad tym zwykłym zdaniem, ale wkrótce; zapomniałam, a wuj zasnął. Następnego dnia ni z tego ni z owego, gdy brałam Pana Piekieł na spacer, dołączył i znowu zgodnie opuściliśmy dom, rozprawiając o tym i owym, co ślina na język przyniosła, kierunkując się ku jakiemuś sensownemu tematowi, deptaliśmy chodniki. "Według mnie, czas to jedynie pojęcie względne, bo patrz; teraz sobie idziesz i rozmawiamy, przed chwilą byliśmy przed klatką, obecnie dochodzimy do kolejnego bloku. I jak szybko minęło, hę? Czas, zależy od tego, jak go pożytkujesz, z kim rozmawiasz, na ile jest ciekawe." mniej więcej odezwał się w te słowa. Niby żaden Einstein, ale rozkmina pozostała. Dziś dzień, konkretnie jakiśtam dziewiąty drugiego miesiąca, zerkam na kartkę wiszącą w miejscu, gdzie zwykłam siadywać i z oczu robią się pięciozłotówki. Rok temu, równo, napisałam pewien cytat, słowo klucz na rok 2015. Obecnie, siedzę już w drugim miesiącu, dziewiątego dnia, kolejnego roku i patrzę w ów obiekt, zbita z tropu, z pytaniem; JAK?
Wtedy łączysz fakty, to proste, spójrz; kiedy przychodzi co do czego i wykonujesz rzecz konieczną, jesteś zniechęcony, przymuszony, a czas się wlecze, przykuwa ręce do żelaznych kajdan niechęci, no i jesteś cholernie wkurzony, że tak wolno mija. Natomiast, gdy wybierasz się gdzieś z bliską osobą, zatracasz w książce, lub chociażby włączasz ulubiony serial; robisz coś z czego czerpiesz satysfakcję, tempo życia przyspiesza. A ty jesteś ofiarą własnej przyjemności.
Cholernie niesprawiedliwie, w gruncie rzeczy.
I teraz, jeśli nadal nie wyczuwasz puenty; weź pół godziny, gdy wykonujesz czynność konieczną lub z niecierpliwością wyczekujesz danego wydarzenia/zjawiska: ciągnie się niczym gówno zmieszane z gumą balonową, przyklejone do podeszwy. Lecz, gdy tak samo bierzesz 30 minut i wykonujesz coś, co przynosi Ci radość/relaks, chociażby drzemka, szlag trafia poczucie czasu. I mija ono zdecydowanie szybciej.
Czy nie uważasz, z perspektywy czasu, że życie przyspiesza do 18, później zwalnia, by znowu przyspieszyć, gdy wydaje Ci się, że masz i tak zbyt mało czasu? Cudownie byłoby wydłużyć dobę o 12 godzin, sprawić więcej dni w roku, a urodziny mieć co dwa lata...
Ale, ostrożnie z życzeniami.
Komentarze
Prześlij komentarz